Michała Klisia “Rodzinne malowanie”
Michał Kliś urodził się co prawda w Bielsku-Białej, ale jako łodygowiczanin, co wciąż podkreśla. Tam mieszkali rodzice i dziadkowie, tam się wychowywał. Ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku-Białej (1964). W roku 1969 rozpoczął studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych – na Wydziale Grafiki w Katowicach. Dyplom główny uzyskał w 1974 roku w Pracowni Plakatu prof. Tadeusza Grabowskiego. Od tego też roku jest wykładowcą akademickim. Po latach był w zespole osób, które doprowadziły do przekształcenia katowickiej Filii w samodzielną ASP, a następnie został jej pierwszym rektorem (2001-2005). Zajmuje się plakatem, malarstwem, grafiką warsztatową i projektową. Od 2000 roku profesor zwyczajny.
Artystyczne zainteresowania Michała Klisia skupiają się w dużej mierze na projektowaniu graficznym. Jest autorem bardzo wielu znakomitych, wielokrotnie nagradzanych i wystawianych plakatów. Niektóre są rozpoznawalnymi symbolami, jak choćby klepok Tygodnia Kultury Beskidzkiej czy plakat z okazji 20-lecia pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II. (Wybrane plakaty można obejrzeć w minigalerii ROK – Za Rogiem). Drugim obszarem jego twórczości, z którym spotykamy się na co dzień, choć niekoniecznie świadomie, są znaki graficzne, m.in. Festiwalu Kompozytorów Polskich w Bielsku-Białej, Teatru Lalek Banialuka, przedsiębiorstwa Aqua, województwa śląskiego czy Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.
Michał Kliś dużo wystawia, w samym tylko Bielsku-Białej wciąż można gdzieś oglądać jego obrazy, grafikę, plakaty. Wystawa, którą prezentujemy w Galerii Sztuki ROK, jest dość nietypowa – składają się na nią w przytłaczającej większości akwarele. Jest, jak mówi artysta, zapisem “rodzinnego podróżowania”. Podróżowania w sensie dosłownym, ale także duchowym.
Mamy tu więc kadry z wyjazdów, niekoniecznie dalekich, choć również takich. Krajobrazy widziane podczas wakacyjnych wypraw, rodzinnych pikników. Ale i z okien sanatorium, gdzie przebywał jako rekonwalescent. Ustroń, Zawodzie, Szczyrk, Zawoja, Górki Wielkie, Rajcza, Łodygowice, Tatry, nadmorskie kutry, Słowacja, Szwajcaria, Włochy itd. W dużej sali Galerii wśród tego mnóstwa akwarel wyróżnia się jeden, niezwykle zresztą piękny, pastel z górskim pejzażem.
Jednak nie jest to tylko powierzchowny zapis wrażeń. Na bocznej ścianie pomiędzy oknami znalazła własną, nieco odmienną przestrzeń praca przygotowana na inną wystawę, mieszcząca się jednak w tej właśnie szerokiej formule podróżowania i prowadząca nas nieco głębiej. Są to zdjęcia z dawnych czasów, z rodzinnych łodygowickich stron: dziadkowie, orka na roli, krowa żywicielka, fragmenty domów już nieistniejących i wieże kościoła, charakterystyczny pejzaż ze śniegiem. Jakiś fragment duchowej podróży w głąb swojej historii, siebie.
Zanurzenie się w czasie, kiedy nie można odnaleźć początku – takim, jakim go pamiętamy z najwcześniejszych lat naszego życia – jest możliwe poprzez sztukę. W moim doświadczeniu jest to twórczość graficzna, plastyczna, a w tym malarstwo i plakat. Budowanie świata znaków, znaczeń, mogło odbywać się w ścisłej łączności z moją ojcowizną, czyli tym wszystkim, co stanowiło moje zakorzenienie w pejzaż: tradycje rodzinne, wielopokoleniowy dom, obrzędowość, religia, świątynie, sanktuaria, pielgrzymki – pisał artysta w refleksyjnym tekście o świecie pogranicza. – (“Ś) Piaskowa krucha skała, kamienne koryto rzeki dawały szanse spotkania czegoś wyjątkowego. Wracam tam w mojej pamięci, w snach – stając na zboczach łodygowickiej Magurki, mogłem podziwiać rozległą panoramę Beskidu aż po horyzont, a raczej po miejsce, gdzie niebo stykało się z postrzępionym grzbietem granatowych jeszcze wówczas lasów. I dalej: Szczególne miejsca, które formowały moją wyobraĹşnię, wrastały we mnie na zawsze. I tak powoli dorastałem do momentu, kiedy rysunek, obraz – często nieudolny, ale silny w kolorycie, jak granat Beskidów, czerwień jesiennych wschodów słońca, nagość bukowych dostojnych ostańców w pasie podmagurskich lasów – zaczynał jawić się w moich śladach na papierze, płótnie i metalu.
Dalszym ciągiem spojrzenia za siebie i w głąb siebie są prace w małej sali. Znajdziemy tu drugi pastel i zaledwie kilka rysunków z wyprawy na Słowację czy do Pragi. Ale w rysunkach zatrzymał się także czas rodzinny: oto żona karmiąca syna, a potem trzymająca w ramionach pierwszą wnuczkę, kilka rysunków synów i córki, pastel śpiącej, maleńkiej wnuczki Justysi. Obok tego malunki dzieci Michała Klisia z lat dziecinnych i ich prace już jako dorosłych, samodzielnych artystów. I obrazki malowane przez wnuczkę.
Idea tej wystawy zamknięta jest w plakacie. Widzimy na nim drzewo, jabłoń, z bujną koroną, ale pomimo swojej wielkości przywiązane do wydawałoby się małej podpórki obok, jednak niezbędnej – to żona Mistrza, Małgorzata. Wokół jabłka, które spadły niedaleko jabłoni: jedno jest Joanną, drugie Maćkiem, trzecie Łukaszem, jeszcze inne to wnuki. Wszystkie obecne na jubileuszowej wystawie Michała Klisia również poprzez swoje malowanie. Takie rodzinne malowanie. Malowanie życia i życiem swojego śladu?
Tą wystawą Michał Kliś świętuje swoje 65 urodziny, które nastąpiły 13 września (1945 roku), i tego dnia roku 2010 zaprasza na urodzinowy wernisaż.
3 września – 17 września