“Opowieści na szkle malowane” – Zbigniew Grzywa
Spotkanie ze Zbigniewem Grzywą, czas spędzony w jego pracowni, niekończące się rozmowy, a przede wszystkim kontakt z jego malarstwem, zaliczyć można do tych doświadczeń, które na długo zapadają w pamięć. Na czym polega specyfika jego prac, skoro to przecież kolejny artysta malujący na szkle i kolejne obrazy wykonane tą techniką? Twórczości tego artysty na pewno nie można dzisiaj rozpatrywać w kategoriach tradycyjnego malarstwa na szkle, mimo iż posługuje się on techniką biorącą swój początek w fascynacji ludową witrochromią. Tym bardziej, że w ciągu lat wprowadził kilka innowacyjnych rozwiązań, nadających jego obrazom specyficzny ton, charakter i atmosferę. Czym zatem nas oczarował, skoro od razu pojawiła się myśl o wystawie i chęć podzielenia się tą fascynacją? Wyjątkowość tego malarstwa polega przede wszystkim na sposobie przekazywania treści. Obrazy Zbigniewa Grzywy są wielowątkowe, wielopłaszczyznowe, są przepełnione symbolami i porównaniami. Dzieje się na nich tak dużo, o tak wielu rzeczach opowiadają, że każdy z nich czyta się jak opowieść, jak dobrą książkę. W plątaninie czarnych kresek, po wnikliwej analizie, w chwili skupienia i ciszy można dostrzec w nich bogactwo treści, przemyśleń i niepowtarzalne podejście artysty do tematu. Wobec tych obrazów nie można przejść obojętnie, na pewno nie da się na nie tylko rzucić okiem. Należy je kontemplować. Wręcz zmuszają oglądającego do zatrzymania się na dłuższą chwilę. Podobnie jak do dobrej książki można do nich wrócić. I od nowa odczytywać treści zapisane często pomiędzy wierszami.
Monika Teśluk
(z katalogu wystawy)
Monika Teśluk, Katarzyna Pach-Sznepka: Proszę nam opowiedzieć jak zaczęła się Pana przygoda z malarstwem?
Zbigniew Grzywa: Mój ojciec malował, w ogóle interesował się sztuką, i co ciekawe, on też zajmował się malarstwem sakralnym. Miał przyjaciela, który był proboszczem w kościółku św. Marcina w Ćwiklicach koło Pszczyny. Jest to jeden z najstarszych zabytków drewnianych na terenie Śląska. Ksiądz dbał o ten kościół, o te wszystkie malowidła na drewnie, stare ściany. Oni się spotykali, rozmawiali o sztuce, o ratowaniu i rekonstrukcji tego obiektu. W latach 30. była na wsiach moda na duże krzyże stojące na rozstajach dróg. Ojciec malował na blasze wizerunki Chrystusa, które były wycinane i montowane na tych krzyżach. Powstawały dziesiątki takich wizerunków. Ale ojciec malował też inne rzeczy. Bardzo dużo tworzył. Robił to dla siebie, dla znajomych, na prezenty. Mnie już wtedy interesowało malarstwo. Podpatrywałem ojca.
Kiedy pierwszy raz namalował Pan obrazek na szkle?
Mam kolegę, nazywa się Janusz Solarski, który jest plastykiem. Już wtedy gromadził różne ładne rzeczy. Kupił kiedyś meble w stylu zakopiańskim. Dostał przy tej okazji mały obrazek na szkle, takie malarstwo zakopiańskie. Namalował go sam Władysław Walczak. To była pieta. Powiesił ten obrazek w salonie, komponował się z meblami. Ja powiedziałem: Słuchaj, ten jeden to się tutaj gubi, dorobię ci takie jeszcze dwa, ale inne. Daj mi najpierw ten, zobaczę, jak to było namalowane. Nie wiedziałem wtedy, kto to jest Walczak. Namalowałem coś w tym stylu, podobne było, ale bardziej kolorowe. Koledze się spodobało. Do dzisiaj u niego wiszą moje obrazki. Jeden to był święty Jerzy, drugiego nie pamiętam. To było ze 38 lat temu. Namalowałem jeszcze parę takich obrazków. Ktoś był u mnie w domu i mówi: Ale to fajne jest, czemu tego gdzieś nie wystawisz albo nie sprzedajesz? Zajedź do Cepelii do Czechowic i tam spróbuj. W Cepelii w komisji była pani Czeczot – artystka, malarka, jej mąż był znanym wtedy grafikiem (Andrzej Czeczot – przyp. red.). Zobaczyła obrazki i powiedziała: Eleganckie to masz, będzie się podobać. I tak się zaczęła współpraca…
Jak wyglądała ta współpraca? Czy Cepelia w jakiś sposób ingerowała w tematykę obrazków?
Próbowali narzucić swoje wzory, ale ja się nie zgadzałem, bo mnie to nie interesowało. Stworzyłem kilka szablonów, komisje etnograficzne je zatwierdziły, a potem sprawdzali wybiórczo, czy to jest względnie podobne. Tak się bawiłem w malowanie. Przy okazji można było kupę pieniędzy zarobić, za 50 obrazków (za jeden dostawałem wtedy 1000 złotych) mogłem kupić małego fiata. Współpraca z Cepelią trwała około 5-6 lat. Zleceń było bardzo dużo. Nie byłem w stanie takiej ilości obrazków namalować. Oprócz tego pracowałem zawodowo w branży budowlanej. To był bardzo sympatyczny czas. Doszedłem do pewnej wprawy, wiedziałem już, co i jak, jaką farbę z czym wymieszać.
Czy coś się zmieniło, gdy nadszedł kryzys lat 80.?
Rynek się załamał i potem w zasadzie nie robiłem nic. Nie malowałem wcale. Przerwa była. Zainteresowanie wróciło kilka lat temu. I tak jest do dziś. Przed sześciu laty przeszedłem na emeryturę. Mam więcej czasu, ale nie maluję codziennie. Przychodzą takie dni. Czasem mówię do siebie: Dzisiaj coś namaluję. Teraz też jak coś zrobię, to ktoś przychodzi i zabiera. Nie gromadzę swoich prac, mają iść do ludzi.
Co się zmieniło w ciągu lat w Pana warsztacie?
Starsze prace mają kreskę i kolory zbliżone do malarstwa na szkle występującego na terenach Polski południowej – w Cieszynie, Żywcu. Obrazki, które powstały po przerwie, też były zbliżone do tradycyjnego malarstwa. Zazwyczaj stosowałem czarny kontur, wszystko malowałem pędzlem i farbami olejnymi. Teraz już tą techniką nie maluję, ale gdyby ktoś sobie zażyczył, to taki obrazek mogę wykonać, nie ma problemu.
A jaka jest obecna technika, od kiedy ją Pan stosuje?
W zasadzie od dwóch lat maluję w inny sposób. To się spodobało. Poczułem taką wewnętrzną potrzebę, nie widziałem tego nigdzie. Wpierw maluję tysiące kresek, kontury robię piórem, jak chcę żeby kreska była grubsza, to wtedy sięgam po pędzel. Potem robię podkład lakierem przygotowanym przeze mnie – dodaję tam koloryzujący pigment. Na jednym obrazku może być kilka odcieni lakieru, szkło jest jakby bejcowane. Lakier daje efekt przezroczystości, taką specyficzną poświatę – światło jest widoczne, inaczej niż w tradycyjnym malarstwie, gdzie tło jest szczelnie przykryte przez farbę, nie ma prześwitów. Lakier nakładam pędzlem lub palcem. Pędzel zostawia fakturę, ślad palca jest gładki. Na to daję normalną farbę olejną, którą nakładam mniej lub bardziej trzymając się konturów. Na koniec kładzie się podkład zabezpieczający całość i obraz skończony. Czasami jest tak, że nawet nie zaglądam, co powstaje. Jestem później zafascynowany tym, co zrobiłem. Gdybym patrzył w trakcie malowania, to może coś innego by powstało.
Zawsze malował Pan farbami olejnymi?
Tak, nigdy nie używałem farb roślinnych, akrylowych czy temperowych. Cały czas malowałem farbami olejnymi.
Można powiedzieć, że tradycyjne malarstwo na szkle jest bardzo przejrzyste, czytelne, charakteryzuje je wyraźny kontur, wyznaczający granice kolorów. A w Pana obrazy trzeba się wczytać, nie od razu jest oczywiste, co na nich jest przedstawione.
Nie przywiązuję wagi do dokładnego prowadzenia koloru, nie trzymam się konturów, które w tradycyjnym malarstwie na szkle wyznaczają granicę koloru. Tam jest to bardzo ważne, u mnie akurat nie. Twarz jest “malnięta” białą czy inną farbą, nie jest to cyzelowane dokładnie. Trzeba się zastanowić, co tam jest przedstawione. Zatrzymać się przed tym.
Pańskie obrazy są pięknie oprawione. Ramki w większości zrobione są, zdaje się, ze starych ram okiennych?
Latem jeżdżę po okolicy na rowerze. Zatrzymuję się, gdy widzę starą chałupę. Za grosze wyciągnę jakieś stare, niepotrzebne już okna, z których robię ramy do moich obrazów. Maluję je, często na złoto.
Obrazy wypełniają głównie motywy sakralne. Skąd tak różnorodne sposoby przedstawiania tych tematów?
Tematykę czerpię między innymi z książek Marii Valtorty (włoska pisarka i poetka, przez wielu uważana za mistyczkę i wizjonerkę; jej najsłynniejszym dziełem jest “Poemat Boga-Człowieka” – przyp. red.), która chyba zostanie świętą. Miała widzenia, opisywała zwyczaje i kulturę czasów Chrystusa, tworzyła mapy ówczesnej Jerozolimy. Choroba przykuła ją do łóżka. W 12 tomach jej książek jest zawarty opis całego chrześcijaństwa. Moja żona przeczytała wszystkie tomy, czasami wraca do nich. Często mówi: Tutaj przeczytaj sobie o tym. Albo: Malujesz coś takiego, a to było inaczej. Jest takim moim poprawiaczem.
To będzie dopiero druga Pańska wystawa. Nie bierze Pan udziału w konkursach. Jak to się stało, że tak rzadko pokazuje Pan swoje prace?
Nie interesowało mnie to specjalnie, jedyna do tej pory wystawa miała miejsce w Pszczynie (w 2011 roku w Galerii 13 Pszczyńskiego Centrum Kultury – przyp. red.). Dużo moich obrazów znajduje się w prywatnych kolekcjach. W bytomskim muzeum jest też parę moich prac. W jednej z galerii w Krakowie można je kupić.
Jest Pan dla nas swego rodzaju odkryciem. Od lat mamy kontakt z większością twórców nieprofesjonalnych z Bielska-Białej, Żywca i okolic, a Pan, mieszkający niedaleko siedziby ROK-u, dopiero niedawno się “ujawnił”. Przypadkowo właściwie pojawił się w naszej instytucji i…
Wszedłem wprost z ulicy. Niosłem obrazek do fotografa na ul. 1 Maja, naprzeciwko ROK-u. Myślę sobie: Wejdę. Wcześniej byłem u was w galerii na kilku wystawach. Miałem obrazek pod pachą. Już tych prac było tyle, że można byłoby zrobić wystawę. Pomyślałem, że spytam przy okazji czy nie byłoby takiej możliwości. Pokazałem obrazek Zbyszkowi Micherdzińskiemu (kurator wystawy, kierownik Galerii Sztuki ROK – przyp. red.) i tak się to zaczęło.
10 maja – 14 czerwca 2013