45/45 – Kazimierz Wilczyński i Monika Kałuża – malarstwo

45/45 – Kazimierz Wilczyński i Monika Kałuża – malarstwo

Kazimierz Wilczyński był znanym i cenionym artystą plastykiem. Był też powszechnie lubiany, pozostał w pamięci przyjaciół i znajomych jako człowiek otwarty, ciepły, życzliwy. Odszedł zdecydowanie za wcześnie.
Miał zaledwie 45 lat. Do dziś miejsce po nim pozostało puste. Przypomnieniu sylwetki Kajtka, bo takim zdrobnieniem imienia powszechnie go nazywano, służyć ma wystawa w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej. Instytucji, w której przez kilka lat pracował na etacie, a przez wiele lat z nią współpracował.
Koncepcja wystawy powstała wiosną 2011 roku, ale nie tylko jako ekspozycji będącej przypomnieniem sylwetki i twórczości Kazimierza Wilczyńskiego. Od początku jej celem było także pokazanie kontynuacji artystycznych działań rodzinnych przez córkę Kajtka -€“ Monikę Kałużę. Skończyła studia plastyczne, jednak twórczość nie stała się znaczącym zakresem jej życiowej aktywności. Poświęciła się przede wszystkim pracy pedagogicznej w dziedzinie upowszechniania plastyki. Nie znaczy to, że nie poszukiwała swojej artystycznej drogi, może tylko niezbyt uporczywie? Kiedy pojawiła się propozycja wystawy, na którą Państwa zapraszamy, uświadomiła sobie, że ma 45 lat. Dokładnie tyle, ile jej ojciec, kiedy zmarł. Potraktowała ten zbieg okoliczności jak wyzwanie “€“ i podjęła je. Stąd też tytuł: 45/45, oznaczający spotkanie artystycznych osobowości będących w tym samym wieku ojca i córki, Kajtka i Moniki.

(z katalogu wystawy)

Kazimierz Wilczyński wyszedł z łódzkiej szkoły i w jego twórczości widać ślady uczelni. Taki sposób rysowania, używanie piórka to łódzka stylistyka. Czasem czuje się w jego rysunkach tęsknotę za akwafortą, a nie miał w tamtym czasie możliwości jej realizowania. W innych pracach widzimy malowane bardzo płasko fragmenty, wycinane szablony, na które rysunek jest nakładany miękkim pędzlem lub aerografem. Czasem używał też werniksu z olejem i w ten sposób tworzył klimat miękkości. To są znakomite prace. I czuje się w nich rękę Kazia.
Miał własny sposób budowania świata pełnego zagrożeń. Są to przede wszystkim te charakterystyczne chmurzyska i ptaszyska, bardzo drapieżne. Częstym motywem jego prac są właśnie ptaki i elementy, które opowiadają o powietrzu, o ziemi. Wciąż je przetwarzał. To rodzaj ekspresji charakterystyczny dla lat 60. Ptaki w jego pracach to ptaki śmierci, tak bym to czytał. Ciągle się pojawiają, są niczym harpie. Odnajduję tu odwołania do baroku, oczywiście przetworzone. Swoistą, charakterystyczną dla polskiego sarmatyzmu apoteozę śmierci.
Inny charakterystyczny element to włókniny. Kończy szkołę, w której zajmują się głównie tkaniną, drukiem, gobelinem. Pracuje w mieście sukienników. Tu nie może być bez znaczenia dotykanie włókna, to jest jego materia, on przędzie kreską. Mogę te elementy odczytywać jako włosy, ale też jako przędzę. Wszystko obraca się więc wokół dotykalności materii, z którą obcował. Również w liceum plastycznym, gdzie zajmował się klasą tkaczy i drukarzy. Cały czas tkanina, czy struktura tkaniny, jest u niego obecna, co w rysunkach i grafikach świetnie widać.
W jego obrazach nie ma żywiołu. Jest myślenie, porządkowanie materii, budowanie kompozycji. Od początku do końca. Panuje nad emocjami, a mimo to uzyskuje efekty nadzwyczajne. Gdybyśmy spojrzeli na to pod kątem, powiedzmy, realizacji filmowych związanych z apokalipsą, filmami grozy – on to jakby przeczuwał. To może było w nim, w końcu miał zawał… Gdybym miał Kajtka zdefiniować kolorem, byłaby to radosna zieleń. Ten kolor przeważa, jest wciąż obecny. Potem pojawia się błękit i to są dominanty. Czasem jakaś czerwień.
Nie sposób nie wspomnieć o malarstwie ściennym, a było niezwykłe. Dziś już zniknęło, choćby ze ścian Bewelany czy budynków przy ulicy Piastowskiej, które z Jackiem Grabowskim malowali. Co istotne, razem udawało im się realizować abstrakcyjne malarstwo reklamowe w czasach, kiedy dominowała twórczość polityczna. Inni robili jakieś tam traktory czy cewki, oni potrafili wszystko przewrócić na drugą stronę i dostawali zgodę na to. Umieli też zjednać sobie sponsorów (czyli dyrektorów fabryk). Farby mieli najlepszej jakości i efekty na ścianach były takie jak tu, na obrazku.
Kaziu robił wiele na rzecz zainteresowania malarstwem młodych ludzi i środowiska. To były chyba najszczęśliwsze lata dla Bielska-Białej, jeśli chodzi o miejsce, w którym twórcy żyją i o to, co realizują. To było rozpoznawalne. Dzisiaj granice się poprzesuwały, właściwie wszystko się rozpierzchło. Natomiast wtedy była cała gromada ludzi, którzy się wzajemnie wspierali, wspólnie przygotowywali różne wydarzenia. Kaziu był jedną z postaci-legend, które animowały ruch artystyczny w takim wówczas nieco zasiedziałym miasteczku, rwącym się jednak ku przyszłości.

W kompozycjach Moniki Kałuży widać warsztat, to po pierwsze. Ich autorka ma także wrodzone poczucie koloru, dostała je w genach. Dostrzec można również dużą sprawność w rysowaniu. Byłaby dobrą ilustratorką. Jednak tym, co jej w duszy gra, jest pejzaż. Te jakby podróżne szkice, krajobraz czy jakaś zatoka, z Hiszpanii lub Włoch, to piękne prace, mają swoją klasę. Jest w nich ulotność chwili i lekkość kolorystyczna. Wręcz kojarzą mi się w klimacie z niektórymi pracami Witolda Wojtkiewicza. Powstały z wykorzystaniem akrylu, niekiedy gwaszu, bardzo szlachetnej techniki. W tej właśnie twórczości czuje się dużą swobodę, widać, że artystka nie jest tu niczym skrępowana.

Prof. Michał Kliś
(z katalogu wystawy)

15 czerwca – 13 lipca 2012

Udostępnij!