Sztukmistrz. Erwin Sówka retrospektywnie
Śląski prymitywista, piewca kobiecych wdzięków, następca Teofila Ociepki, ostatni z malarzy ze złotego okresu Grupy Janowskiej. To tylko nieliczne określenia przypisywane Erwinowi Sówce, jednemu z najwybitniejszych współczesnych artystów nieprofesjonalnych, którego dzieła będą prezentowane w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej od 28 lutego.
Ekspozycja „Sztukmistrz. Erwin Sówka retrospektywnie” jest wystawą przygotowaną przez Muzeum Śląskie, które ma na celu stworzenie oraz ciągłe wzbogacanie kolekcji plastyki nieprofesjonalnej, fenomenu znanego od końca XIX wieku, wielokrotnie opisywanego i dokumentowanego. Kolekcja muzealna ma ilustrować oryginalność i specyfikę sztuki nieprofesjonalnej na Śląsku, której jednym z głównych przedstawicieli jest Erwin Sówka – artysta opisywany w literaturze, bohater filmów dokumentalnych i fabularnych, w tym dzieła Lecha Majewskiego „Angelus”.
Malarz, obchodzący w 2011 roku 75. rocznicę urodzin oraz 55-lecie pracy twórczej, od połowy lat 50. XX wieku związany był z kołem malarzy amatorów przy KWK „Wieczorek”, powszechnie znanym jako Grupa Janowska. Przez pryzmat swojej wyobraźni i talentu uznawany jest za następcę słynnego Teofila Ociepki, również kojarzonego z katowickim Janowem. Bardzo charakterystyczne i oryginalne malarstwo Sówki, inspirowane między innymi mitologią Wschodu, teozofią, ale także Biblią, bardzo często osadzone jest w realiach pejzażu śląskiego. Prace malarza znajdują się w zbiorach wielu polskich i zagranicznych muzeów oraz w zbiorach prywatnych na całym świecie.
(ks)
SPONSOR WYSTAWY ERWINA SÓWKI W GALERII SZTUKI ROK
„Sztukmistrz. Erwin Sówka retrospektywnie”
Erwin Sówka jest obecnie najbardziej znanym polskim twórcą z kręgu tak zwanej sztuki nieelitarnej. Trudno jednak zdefiniować gatunek sztuki, jaki uprawia, trudno go w jakikolwiek sposób skategoryzować czy zdefiniować. Z pewnością nie jest malarzem naiwnym. To malarz w pełni ukształtowany i świadomy – zbyt wiele przemyśleń i ukrytych treści zawiera jego malarstwo, zbyt wyrafinowane jest to, co przedstawia, zbyt często nawiązuje do dzieł klasyki malarstwa lub prowadzi dyskurs ze sztuką współczesną. Nie jest też amatorem czy tak zwanym twórcą nieprofesjonalnym. Co prawda jego artystyczna zinstytucjonalizowana edukacja plastyczna opiera się wyłącznie na kursie rysunku w ognisku, ale wiele lat poszukiwań, wiele lat formowania warsztatu, a następnie konsekwentnej realizacji swojego, chociaż niezdefiniowanego w żadnej rozprawie teoretycznej, programu powoduje, że jest twórcą dojrzałym, realizującym własny ogląd na sztukę.
To wszystko sprawia, że Sówka fascynuje. Co więcej, jest ciekawy nie tylko dla odbiorców sztuki, ale także, a może przede wszystkim dla ludzi zajmujących się sztuką profesjonalnie, i to w bardzo różnych jej wymiarach. Znaczące jest także, że zarówno on, jak i jego twórczość inspirują innych artystów. O fascynacjach tych wspominali między innymi członkowie działającej w Katowicach w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku grupy Oneiron i bez wahania włączyli dwie prace malarza do wystawy „Katowicki Underground Artystyczny po 1953 roku”, prezentowanej w 2003 roku w katowickim BWA. Henryk Waniek o relacjach tych wspomniał między innymi w artykule Czego nauczyłem się od Erwina Sówki1. Do oczarowania malarstwem Sówki przyznaje się także znakomity reżyser Lech Majewski, dla którego obrazy, ich klimat, kompozycja i kolorystyka stały się inspiracją wielu scen „Angelusa”, filmu znaczącego, będącego poetycką wizją reżysera luźno odwołującą się do mitu działającej w Janowie gminy okultystycznej. Powstały o Sówce także filmy dokumentalne, starające się przybliżyć jego fenomen i wyjaśnić, skąd u „prostego górnika” taka wyobraźnia i taka swoboda twórcza. Malarstwo Sówki było też wielokrotnie przedmiotem analiz antropologów, socjologów i teoretyków sztuki. Jego nota biograficzna znajduje się w światowej encyklopedii sztuki naiwnej obok „Celnika” Rousseau, Nikifora czy Ociepki. Jego obrazy znajdują się w kolekcjach wielu polskich i światowych muzeów, trudno zliczyć wystawy jego malarstwa organizowane w Polsce i poza jej granicami. Kolekcjonerzy i miłośnicy sztuki wciąż dopraszają się o nowe obrazy. Na temat jego osoby i tego, co robi, pisano i pisze się zarówno w prasie fachowej, jak i gazetach codziennych, ale gdy zbierzemy wszystkie te materiały, nadal nie będzie do końca wiadomo, jaki jest Erwin Sówka, jakie są jego marzenia, jego życie codzienne, co go wzrusza, a co doprowadza do pasji.
Najchętniej poruszany jest bardzo malowniczy i bądź co bądź egzotyczny wątek jego fascynacji ezoterycznych. Trudno tam doszukać się jednak informacji o tym, że w młodości uwielbiał górskie rajdy, że z plecakiem przemierzył szlaki od Sudetów do Bieszczad i zachwycał się „banalnymi” wschodami i zachodami słońca. Taki obraz Erwina Sówki nie wynika wyłącznie z nadinterpretacji, chęci uatrakcyjnienia tematu czy po prostu naginania faktów do własnych teorii przez kolejnych badaczy i powielających ich poglądy dziennikarzy. Sówka sam niejednokrotnie wcale tych opinii nie prostował – jest człowiekiem bardzo inteligentnym i często, gdy widzi, że podpisanie się pod czyjąś tezą może przysłużyć się lepszemu poznaniu jego sztuki, na tezę tę przystaje. Ale robi to trochę z przymrużeniem oka – bawi się zarówno odbiorcą, jak i krytykiem. Staje się takim, jakim chcemy go widzieć. Przypomina w tym jungowski archetyp Trickstera – Jokera i prześmiewcy, którego nigdy do końca nie da się rozpoznać ani rozszyfrować, który raz jawi się w pewnym kontekście, aby za chwilę pokazać się w zupełnie innej odsłonie. (…)
Erwin Sówka urodził się w 1936 roku w katowickim Giszowcu. W czasie II wojny światowej przebywał wraz z rodzicami w Niemczech. Ojciec pracował w kopalni rudy żelaza w okolicach Hanoweru. Okres ten wspomina z rozrzewnieniem, był to czas beztroskiego dzieciństwa i pierwszej fascynacji, zauroczenia tajemniczą Urellą, która później już jako dorodna kobieta wielokrotnie powracała w jego obrazach. Po wojnie rodzice wrócili na Śląsk, który jednak nie był już taki, jakim go zapamiętali. To powodowało, że często żałowali swojej decyzji, ale odwrotu już nie było. Początkowo mieszkali w domu dziadków, w niesamowitej ciasnocie, wraz z ciotkami, wujkami i kuzynostwem. Później dostali mieszkanie w sercu Nikiszowca, na ulicy Anny. Erwin jako kilkunastoletni chłopak, podobnie jak wielu jego kolegów, rozpoczął pracę w pobliskiej kopalni „Wieczorek”. Od samego początku wiedział, że kopalnia to „inny świat”, w którym nie ma miejsca na słabość charakteru i sentymenty. Najpierw pracował na powierzchni, ale później, aż do emerytury, na którą przeszedł w 1984 roku, pracował bezpośrednio przy wydobyciu, na tak zwanym przodku, w warunkach, które osobie nieznającej realiów pracy pod ziemią trudno sobie wyobrazić. Wtedy wielokrotnie czuł się jak mały trybik w wielkiej maszynie wydobywczej, niewielki, zdawałoby się nieistotny element. Wszystko to powodowało, że kopalni nie lubił, że z utęsknieniem wyczekiwał emerytury i z ulgą zakończył ostatnią szychtę. To nigdy nie był jego świat i później przez wiele lat nie lubił przebywać na kopalni nawet jako gość. Dopiero teraz potrafi mówić o tych czasach bez wyraźnej niechęci, zaczyna żartować, doszukuje się ukrytych wartości.
Musiało minąć wiele lat, żeby obudziły się w nim sentymenty i żeby zaczął traktować kopalnię jako miejsce pełne ukrytych symboli, mogących inspirować w sztuce. Chcąc odreagować negatywne emocje związane z pracą, a należy podkreślić, że od wczesnego dzieciństwa bardzo lubił rysować, zapisał się do katowickiego ogniska plastycznego, gdzie zajęcia prowadził artysta malarz Zdzisław Krygowski. Poznał tam podstawowe zasady rysunku, nauczył się perspektywy i kompozycji. Była to przede wszystkim szkoła warsztatu, ale jak sam podkreśla, na poziomie elementarnym. Nie od razu odważył się malować obrazy olejne – zaczął od tempery, a później, na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, sięgnął po farby olejne. Przez wiele lat samodzielnie studiował technologię oraz formalne środki artystyczne, które następnie ewoluowały i zmieniały się, aż do momentu, w którym postanowił, że jego malarstwo osiągnęło oryginalną formę, że stało się rozpoznawalnym znakiem artysty, że nie musi już eksperymentować.
Około 1955 roku, gdy Sówka pracował już w kopalni, dowiedział się od pracującego wspólnie z Ewaldem Gawlikiem ojca o zespole plastycznym działającym w przy kopalnianym domu kultury. Postanowił wybrać się tam, żeby pokazać to co maluje i przyjrzeć się, jak robią to inni, skupieni w klubie malarze. Tak rozpoczęła się jego przygoda z grupą malarzy, którą obecnie znamy pod nazwą Grupa Janowska. To tam zetknął się między innymi z Pawłem Wróblem, Ewaldem Gawlikiem, Bolesławem Skulikiem i Pawłem Stolorzem. Fascynowało go to, że każdy „robił po swojemu”, każdy był inny. Podobał mu się zarówno świetny warsztat Gawlika, jak i bajeczna kolorystyka Wróbla, jednych podziwiał, na innych patrzył z pobłażaniem, ale lubił tam przychodzić – do dzisiaj wspomina suto zakrapiane alkoholem zażarte dyskusje o sztuce, nierzadko kończące się awanturą, której ofiarami stawały się obrazy… Wbrew obiegowym opiniom wcale nie poznał tam Teofila Ociepki, który co prawda wystawiał swoje obrazy wspólnie z członkami zespołu, ale się z nimi nie identyfikował i nie uczestniczył aktywnie w spotkaniach. Wspólne wystawy wynikały raczej z faktu pracy w jednej kopalni i patronatu zakładowych związków zawodowych, aniżeli tworzenia jakiejkolwiek grupy artystycznej. Sówka janowskiego mistrza wielokrotnie widywał w przykopalnianej elektrowni, mieszkali również przez pewien czas przy tej samej ulicy Leśnego Potoku, ale nigdy ze sobą nie rozmawiali – główną przyczyną prawdopodobnie była różnica wieku – dzieliło ich ponad czterdzieści lat, byli z innego świata mentalnego. Ponadto Ociepka był zamkniętym we własnym świecie introwertykiem. Malarze poznali się dzięki Bolesławowi Skulikowi, który interesował się ezoteryką i wraz z Sówką odwiedził Ociepkę w jego domu. Dyskutowali wtedy na różne tematy, gdzieś pomiędzy słowami padła informacja o tym, że Erwin maluje – został za to pochwalony i zachęcony do dalszej pracy. I tak zrodziła się legenda o namaszczeniu i przekazaniu artystycznego i teozoficznego testamentu. No cóż, zazwyczaj legendy są piękniejsze od rzeczywistości, stwarzają aurę i budują atmosferę, na bazie której snuje się różnorodne, fantastyczne opowieści niebędące nudną i banalną rzeczywistością. O rozbieżności kreowanej wizji Sówki jako następcy Ociepki z faktami wspominali już Olaf Cirut i Zbigniew Chlewiński, a także pośrednio Aleksander Jackowski w tekście opisującym życiorys i twórczość Teofila Ociepki.
Nie można nie wspomnieć, jak ogromną rolę w życiu Erwina Sówki odgrywa rodzina. Tak było zawsze – ciepło wspomina dzieciństwo i dom rodzinny. Mówi, że chociaż często było biednie, to atmosfera stworzona przede wszystkim przez matkę była tak pełna miłości, że wszelkie niedostatki nie miały znaczenia. Podobnie ukształtował własną rodzinę. Od ponad pięćdziesięciu lat wiernie mu towarzyszy i wspiera jego twórczość żona – Irmgarda. Jak sam mówi, jest taka, jaką sobie wymarzył, czyli ciepła i opiekuńcza, prawdziwa towarzyszka życia.(…) Ta wspólna relacja zachwyca, gdy obserwuje się, z jaką troską, a zarazem zawsze dyskretnie, w cieniu męża małżonka wspiera malarza i w każdej chwili gotowa jest do pomocy. Swoją wdzięczność za zrozumienie i ciepło Sówka wyraził, wkomponowując komunijne zdjęcie małżonki w scenerię namalowanej w 1988 roku Melodii. To bodajże jedyne, ale jakże pięknie ujęte przedstawienie pani Irmgardy. Ale nie tylko żona sekunduje mężowi. Na podobne wsparcie malarz może też liczyć u syna i synowej, wnuczki, którzy doceniają pasję ojca i dziadka, i pomagają mu w życiu codziennym.(…)
Być może właśnie w życiorysie malarza należy doszukiwać się najważniejszych inspiracji dla malarstwa i wątków, które odnajdujemy w jego obrazach. Fascynacja kobietą i jej ciałem to zapewne reminiscencja zachwytu nad kobiecością wyniesiona z dzieciństwa. To podglądanie dziewczynek przy zabawie, to rysowanie z wypiekami na twarzy kredą na płocie wyobrażenia tego, czego kształtu można się było tylko domyślać. Jak sam mówi, kobieta była dla niego zawsze wielką tajemnicą, a sposobem na odkrywanie tej tajemnicy są zarówno„Konwalie” (1969), „Narodziny uczuć” (1971), jak i „Trzy Wenus” (1988), „Gowinda” (1997) czy „Ga” (1999). Z upodobania do odkrywania zagadek kobiecego ciała (a może i duszy) wynika też charakterystyczny dla Sówki, a często szokujący odbiorców erotyzm. To zarazem bezpretensjonalne przyznanie się do własnych pragnień, ale i wymykające się drobnomieszczańskiej pruderii ukazanie tej istotnej w związku dwojga ludzi sfery życia. O tym Sówka mówi w „Raju” (1975), „Babim lecie” (1976) oraz „Edenie” (1988), „Matragonie” (2010), czy budzących największe kontrowersje czterech ilustracjach do „Kamasutry”. A wspominane życie rodzinne – to przecież wizerunki kobiety będącej jednocześnie kapłanką domowego ogniska, jak i czułą kochanką dającą ukochanemu małżonkowi poczucie bezpieczeństwa i spełnienia. Kobiety czystej i oddanej, czekającej na swojego mężczyznę. Takie przedstawienia widzimy w „Śląskim Tryptyku” (1985), „Poranku z księżycem” (1997) oraz „Mojej laubie” (2009). Taką kobietę widzimy też w pięknym przedstawieniu macierzyństwa zatytułowanym „Ziarno życia” (1994).
Bajecznie kolorowe, górzyste pejzaże z Dalekiego Wschodu, takie jak w „Parwati” (1984), „Śnieżnym klejnocie” (1998) czy „Cichej melodii” (2009), to być może odbicie zachwytu nad światem widzianym tuż po wschodzie słońca podczas górskiej eskapady.
Wszystkie malowane przez Sówkę mechanoidy, taśmociągi i maszyny niszczące człowieka i jego podmiotowość to wyraz wspomnianego, silnie odczuwanego w czasie pracy w kopalni uprzedmiotowienia. Znienawidzone śrubowanie tak zwanych norm wydobycia, bez względu na ofiary, jakie poprzez taki system pracy ponoszono. „Wydobycie” było w ówczesnej gospodarce celem nadrzędnym, człowiek był nieistotny, był tylko jednym z elementów machiny mającej zapewnić rozwój kraju, jakkolwiek byśmy go dzisiaj pojmowali.(…)
Przejawem sentymentu do miejsca jest pojawiająca się w obrazach Sówki charakterystyczna architektura Nikiszowca, osiedla robotniczego wybudowanego przez koncern „Georg von Giesches Erben” i przeznaczonego dla górników pracujących w kopalni „Giesche” (obecnie „Wieczorek”). Wkomponowane w obrazy charakterystyczne budynki z czerwonej cegły, ulica Świętej Anny,„Karmer”, „waserturm”, „ajnfarty” pokazują, że „Nikisz” to jego miejsce na ziemi, miejsce, do którego ciągle się tęskni. (…)
Ale przeżycia własne to nie jedyne źródło inspiracji. Bardzo istotni są także napotkani przez Sówką ludzie. Sprawa powiązania z Ociepką wydaje się rozstrzygnięta, ale na drodze malarza pojawili się inni twórcy, mający wiele większy wpływ zarówno na jego osobowość, jak i na różnorodność poruszanych przez niego motywów.
Pierwszym z nich był zapewne Bolesław Skulik, który chociaż sam wielkiego talentu nie posiadał i w zasadzie żadnych ciekawych dzieł po sobie nie pozostawił, to jednak rozbudził u młodego Sówki zainteresowania transcendentalne, wprowadzał go (na ile potrafił) w arkana wiedzy tajemnej, wiedzy o innym, ukrytym wymiarze rzeczywistości. Tu należy dopatrywać się poszukiwań Sówki i symboliki ezoterycznej stanowiącej często anturaż jego obrazów. Czy to było faktyczne i metodyczne praktykowanie okultyzmu… Dzisiaj Sówka kwituje to tylko łagodnym, właściwym dla niego uśmiechem. Drugim, z pewnością bardzo ważnym, napotkanym przez Sówkę człowiekiem był zmarły w 2011 roku Andrzej Urbanowicz. Ten kontrowersyjny artysta, współzałożyciel istotnych dla śląskiej sceny artystycznej formacji undergroundowych ST 53 oraz Oneiron, zafascynowany był przede wszystkim osobowością artystyczną Sówki oraz otwartością umysłu. Chętnie zapraszał go do swojego mieszkania, będącego miejscem spotkań zarówno powiązanego z Urbanowiczem środowiska artystycznego, jak i miejscowych buddystów. To tam Sówka zgłębiał filozofię Dalekiego Wschodu, stamtąd czerpał zarówno wsparcie mentalne, jak i różnorodne tematy do dzisiaj występujące w jego obrazach – „Medytacje” (1996), „Hare Kriszna” (1996). Spotkanie z Urbanowiczem i jego kręgiem było też istotne dla ukształtowania się u Sówki poczucia własnej wartości, dla upewnienia się, że może bez skrępowania malować tak jak chce i to, co go inspiruje i sprawia mu przyjemność.
Mimo tych wszystkich powiązań Sówka stara się jednak być wolnym od jakichkolwiek stereotypów. W malarstwie potrafi czerpać zarówno z odniesień do symboliki ezoterycznej czy hinduistycznej, jak i z filozofii i ikonografii chrześcijańskiej. Nie są to wyłącznie wizerunki szczególnie popularnej na Śląsku świętej Barbary, ale także ilustracje do biblijnej księgi Genesis – „Stworzenie Ewy” (1989), „Wygnanie z Raju” (1989), Ewangelii – „Zmartwychwstanie” (1988), czy Apokalipsy – „Apokalipsa św. Jana 6”. Do kultu maryjnego z kolei odnoszą się zarówno liczne nawiązania do słynnej Madonny Sykstyńskiej Rafaela – „ 100 lat Nikisza” (2008), jak i piękna „Madonna z Dzieciątkiem” (1973) oraz „Czarna Madonna” (1986).
tekst z katalogu do wystawy „Sztukmistrz. Erwin Sówka retrospektywnie” – Sonia Wilk
WYSTAWA PRZYGOTOWANA PRZEZ MUZEUM ŚLĄSKIE W KATOWICACH
28 lutego – 29 marca 2013
Galeria Sztuki ROK w Bielsku-Białej